Data: środa, 8 Lipiec 2009 autor: Redakcja
Po drodze jeszcze Speedway Pub w Gnieźnie, Corner w Rzeszowie, Hospudka pod hvezdom na Markecie? Mam kilka ulubionych knajpek żużlowych. No i nasz warszawski Rooster ? żużlowy od niedawna, bo od kwietnia tego roku. W kąciku stoi sobie skromnie Jawa poskładana z wielu części od różnych znakomitych zawodników, na szybach wiszą plakaty z meczów różnych klubów żużlowych, a podczas oglądania transmisji wieszam flagę ?Warszawa?, którą uszyłam na wyjazdy Grand Prix, ?Polska Jazda? z Pucharu Świata i ?Nie zapomnimy o Tobie Toniczku? w barwach gnieźnieńskich.
Bardzo lubię zaznaczać swoją obecność w miejscach, w których jestem jak kot. W Lesznie śmiali się ze mnie, gdy wieszałam ?Warszawę? na siatce, ale mam to w nosie. Flagi kibiców dodają kolorytu żużlowym imprezom. Kiedyś zagadnęłam młodego chłopaka w Bydgoszczy na Grand Prix, żeby pokazał mi do zdjęcia swoje dzieło ? pracowicie namalowany ręcznie Jarek Hampel na motorze. Z dumą opowiadał, że malował z tatą dwa dni. Pięknie, z sercem zrobione. Ciekawe co się dzieje z tymi flagami po zawodach. Bo w tych żużlowych knajpkach nie widziałam żadnych z wyjątkiem kilku szalików pod sufitem. W Cornerze nie było akcentów typowo żużlowych, ale widać, że kibice oglądający zawody GP Danii znali się na rzeczy. A skoro jesteśmy przy Rzeszowie to muszę się przyznać, że odkryłam dziurę w płocie od strony Wisłoka wśród gęstych krzaków.
Trzy pręty odgięte przy ziemi, trzeba wpełznąć plackiem i już. Byłam w niedzielę rano, długo przed zawodami, żeby połazić po parkingu i pogadać z napotkanymi osobami. Ochroniarz nie wpuścił przez bramę, choć do zawodów było jeszcze kilka godzin. Ale i tak znalazłam się w środku, pomyszkowałam po klubie (kawka u pana Jacka Ziółkowskiego) i stadionie (dopingowanie Darka Śledzia na traktorze równającego tor). Później przyszłam na zawody po południu i kupiłam bilet, jak zwykle zresztą. Nigdy nie kombinuję i nie upokarzam się. Zawsze stoję w kolejce do kasy po bilet i program. Mam trzech znajomych nastolatków w Gnieźnie, Poznaniu i Korczynie, którym wysyłam programy i bilety. Zebrała mi się cała szuflada pamiątek. Ich błagalne spojrzenia i listy spowodowały, że wyzbyłam się wszystkiego. Zostawiłam sobie tylko album z autografami, ale i tę pamiątkę oddam na aukcję dla Sonke Petersena.
Są tam bezcenne dziś autografy Tony Kaspera, Rafała Kurmańskiego, Roberta Dadosa, Rinata Mandarszina?i wielu innych zawodników. Razem około 130 wpisów. I tych z czołówki światowej i sympatycznych drugoligowców. Niech moje wysłużone ?Asy Żużlowych Torów? służą lepszej sprawie niż spoczywanie w szufladzie. Zbieraniem pamiątek na aukcję zajęła się słynna Martynka Jaracz z Krosna.
A wracając do knajpek, to moja fantastyczna przygoda z lubelskimi kibicami zaczęła się właśnie w Tequili. Kiedyś po meczu spieszyłam się na pociąg do Warszawy, ale zostałam zatrzymana przez znajomych chłopaków, że jest okazja zabrać się samochodem a jeszcze przy okazji wypić z nimi po browarku. Bo w Lublinie po meczu wszyscy zbierają się po zawodach w tejże knajpce i stamtąd do Warszawy wyruszy niejaki Mani z siostrą, bo oboje pracują w Warszawie i przyjeżdżają na każdy mecz do Lublina. Dawniej miałabym pewne obawy jechać z obcymi, więc biegłam na dworzec ? raz nawet podrzucił mnie Sebastian Trumiński swoim busem, bo miałam 10 minut do odjazdu pociągu, a Sebek jeździł kiedyś w Gwardii, więc znaliśmy się jak łyse konie. Pamiętam jak po pierwszym treningu nasza warszawska ekipa kibicowska zaprosiła zawodników na kolację. Sebastian powiedział wtedy, że nie ma sprawy tylko musi zawieźć brata – mechanika do Lublina i zaraz do nas wróci. No i faktycznie ? o 23:00 zameldował się w umówionym pubie w Śródmieściu?
Byliśmy pełni podziwu. A od czasów spotkania w Tequili datuje się moja znajomość z Manim. Ile wspólnych wyjazdów na zawody do Leszna, do Bydgoszczy, do Lublina, ostatnio do Piły? Dzięki niemu poznałam tylu fajnych kibiców Motoru Lublin, że wymagałoby to osobnego felietonu. Ograniczę się na razie do opisu dwóch fotografii z ostatniego wyjazdu ? w 18-osobowym busie w upale, z pieśnią na ustach 700 kilometrów jechałam z synem i tą zwariowaną ekipą po to, żeby pokazać Rafałowi Wilkowi jak wygląda z bliska moja spódnica z szalików?
Cudny wyjazd!
Podobne artykuły:
Tagi: Blog Jawki
Kategoria: Blog Jawki | Komentarze (0)