Data: czwartek, 10 Maj 2012 autor: Redakcja

PPT

Dzisiejsze podsumowanie będzie miało nieco inny charakter. Ponieważ minął już ponad tydzień, a emocje po pożegnalnej leszczyńskiej rundzie zdążyły nieco opaść, zajmę się nie tylko nią, ale całą pięcioletnią historią turniejów rozegranych na stadionie im. Alfreda Smoczyka. Lepszej okazji nie będzie, nie wiadomo bowiem, czy i kiedy cykl zmagań o indywidualne mistrzostwo świata ponownie zawita na owal przy Strzeleckiej.

Jak już kiedyś wspomniałem, to właśnie na tym stadionie rozpoczęła się moja przygoda z żużlem. Na przełomie wieków wizja rozegrania Grand Prix w Lesznie wydawała mi się równie nieprawdopodobna, co zakwalifikowanie żużla do grona dyscyplin olimpijskich. O ile to drugie z przyczyn oczywistych nigdy nie będzie miało miejsca, marzenie o szesnastce (teoretycznie) najlepszych zawodników świata ścigających się w kółko na Smoczyku ziściło się w roku 2008. Sezon wcześniej doświadczyliśmy obiecującego przedsmaku w postaci barażu i niesamowicie emocjonującego finału Drużynowego Pucharu Świata, nic dziwnego zatem, ze na leszczyńskie zmagania w cyklu Grand Prix czekałem z wypiekami na twarzy.

Inauguracja przyniosła jednak lekkie rozczarowanie, zarówno jeśli chodzi o wyniki, jak i emocje na torze. Ciekawych wyścigów było jak na lekarstwo. Po zalanej deszczem rundzie w Krsko, Tomek Gollob przystąpił do rywalizacji pierwszy i ostatni raz w historii dzierżąc efektowny żółty plastron lidera (który obecnie został zdewaluowany do roli oznaczenia koloru kasku). Po trzech wygranych wyścigach wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku, ale niestety, druga część zawodów w wykonaniu naszego najlepszego zawodnika była całkowicie bezbarwna. Tomek zakończył swój udział na półfinałach. Błyszczał za to Jarek Hampel. Jadąc z dziką kartą zdobył aż 13 punktów w rundzie zasadniczej (co do dzisiaj udało mu się powtórzyć tylko raz). Gdy bez większych problemów wygrał także wyścig półfinałowy, komplet ludzi na stadionie widział go na najwyższym stopniu podium. Niestety, w finale zawalił start i dojechał jako ostatni. Ponieważ jednak wygrał miejscowy matador, Leigh Adams, leszczyńska publiczność opuszczała stadion w umiarkowanie pozytywnych nastrojach. Osobiście czułem lekki niedosyt, ale tłumaczyłem sobie, że za rok Polacy z całą pewnością przedsięwezmą srogi rewanż.

Nie przedsięwzięli. Do rundy A.D. 2009 Gollob przystępował po bardzo przeciętnym występie w Pradze, gdzie nie udało mu się nawet zakwalifikować do czołowej ósemki. Hampel, ponownie jako dzika karta, mierzył w swoje pierwsze w karierze zwycięstwo w Grand Prix. Niestety, los zetknął obu Polaków w półfinale, w którym awans do najważniejszego wyścigu wieczoru musieli rozstrzygnąć między sobą. Nieznacznie lepszy okazał się Gollob, który jednak w finale musiał uznać wyższość fenomenalnego tamtego dnia (jak zresztą przez cały sezon) Jasona Crumpa. I chociaż sam turniej pod względem emocji i walki na torze znacznie przewyższał widowisko sprzed roku, ponownie pozostawił najwyższy stopień podium niedostępny dla naszego kraju.

Runda w roku 2010 tym razem inaugurowała cały sezon. Hampel powracający jako stały uczestnik i Gollob podbudowany srebrnym medalem z zeszłego sezonu wydawali się murowanymi faworytami do zwycięstwa. Na ten turniej zabrałem ze sobą kolegę z Warszawy, dla którego był to absolutny debiut na zawodach żużlowych. Po nasłuchaniu się miliona opowieści o tym, jak zdominowaliśmy ten sport i jak to nasz flagowy duet rozgromi całą resztę, musiał poczuć się lekko rozczarowany tym, co zobaczył. Gollob pojechał fatalnie, sprawiał wrażenie całkowicie zaskoczonego leszczyńskim torem i zakończył zmagania z marnymi sześcioma punktami. Hampel radził sobie nieporównywalnie lepiej, poza kapitalnymi startami  wreszcie demonstrował ambicję godną najlepszych zawodników świata, ale i to nie wystarczyło do zwycięstwa. Ponownie lepszy okazał się Crump, który wszakże nie prezentował się już tak doskonale, jak sezon wcześniej. Do zwycięstwa jednak wystarczyło. Hampel zameldował się na drugim miejscu, a Janusz Kołodziej, turniejowa dzika karta, po odjechaniu kapitalnych zawodów w finale na wejściu w drugi łuk zmiótł z powierzchni ziemi Emila Sayfutdinova, za co został całkowicie słusznie wykluczony.

- Hmm, ludzie nie cieszą się tak, jak po drugim miejscu Małysza… ? zauważył roztropnie mój towarzysz, gdy opuszczaliśmy stadion (a było to dwa miesiące po igrzyskach w Vancouver).

I trudno nie przyznać mu racji. W rywalizacji na zwycięstwa w Grand Prix Europy w Lesznie Australia miażdżyła Polskę w stosunku 3:0. Już wtedy zacząłem twierdzić, że coś paranormalnego musi być na rzeczy.

Zeszłoroczny turniej, ponownie inaugurujący cały cykl, odbył się w niezwykle ciekawych okolicznościach. Cały żużlowy świat był wówczas pogrążony w ?aferze tłumikowej?. Leszczyńskie zawody miały być pierwszymi w Polsce rozegranymi na nowych urządzeniach, do których większość kibiców (łącznie z zawodnikami) podchodziła ze zwierzęcą wręcz nieufnością. Ja także. Ponieważ polscy zawodnicy wiedli zdecydowany prym pośród protestujących, istniały uzasadnione obawy, że nie odnajdą się na sprzęcie o nowej specyfikacji. Na szczęście okazało się, że oprócz protestowania bardzo sumiennie odrobili zadanie domowe. Ani tłumiki nie okazały się takie straszne, ani Polacy nie odstawali na jotę od najlepszych. Przed ostatnim wyścigiem rundy zasadniczej całkiem prawdopodobny wydawał się scenariusz zakładający trzech Polaków w finale. Niestety, wtedy to właśnie Janusz Kołodziej (tym razem jako stały uczestnik) na końcu przeciwległej prostej trzeciego okrążenia zahaczył o koło prowadzącego Hampela i na pełnej prędkości wyrżnął w bandę, dodatkowo uderzony przez własny motocykl.

- K**wa, zabił się! ? krzyknął lekko podpity gość siedzący rząd za mną.

Rzeczywiście, wyglądało to fatalnie. I chociaż Kołodziej po kilku minutach podniósł się z toru, jego udział w turnieju został zakończony. Zresztą, jak okazało się później, ten wypadek miał poważny wpływ na dyspozycję naszego zawodnika przez cały sezon…

W każdym razie w rozgrywce zostali Gollob i Hampel. Gdy w półfinale po upadku wyeliminował się Fredrik Lindgren, stanowiący tego dnia największe zagrożenie dla biało-czerwonych, wydawało się, że już nic nie może odebrać zwycięstwa któremuś z naszych. Jednak los ponownie okazał się okrutny. W finale Gollob po wygranym starcie pojechał ciut za szeroko, co bezlitośnie wykorzystał Pedersen, dociskając Tomka do bandy. Przez resztę wyścigu Polacy wraz z Sayfutdinovem toczyli walkę o miejsca 2?4, a Pedersen niezagrożenie gnał po zwycięstwo. Pedersen, który, warto dodać, awansował do półfinałów tylko dzięki wspomnianemu upadkowi Kołodzieja…

Tym sposobem dochodzimy do najnowszych wydarzeń. Już w poprzednich czterech latach splot nieszczęśliwych okoliczności wydawał się nieprawdopodobny, ale to, co wydarzyło się 28 kwietnia tego roku po prostu nie mieści się w głowie. Klątwa osiągnęła apogeum. Scenariusza wyścigu finałowego nie mógłby przewidzieć nawet Nostradamus na amfetaminie. Gollob po słabiutkich dwóch biegach odnalazł rytm i od trzeciej serii startów do końca rundy zasadniczej nie stracił ani punktu. Hampel, miewający wzloty i upadki, po genialnym ataku w 19 biegu również awansował do najlepszej ósemki. W półfinale Polacy bez problemów przyjechali na dwóch czołowych pozycjach. I chociaż Jonsson i Holder prezentowali się tego dnia świetnie, naprawdę nie zdawali się być realnym zagrożeniem dla naszych w wyścigu finałowym. Tym razem wszystko poszło super. Kapitalny start Jarka i Tomka. Świetnie rozegrany pierwszy łuk. Hampel po małej, Gollob po dużej. Pierwsze okrążenie ukończyli na dwóch czołowych miejscach. Zostały trzy kółka. Sześć łuków i sześć prostych do osiągnięcia sukcesu kompletnego. Do trzeciego w historii polskiego dubletu, tym razem wreszcie na Smoczyku. Wtedy to klątwa postanowiła przypomnieć o sobie i wszystko zaczęło się psuć.

Gollob wjechał w pierwszy łuk bardzo wąsko, przez co na wyjściu wyrzuciło go pod bandę. Bezlitośnie wykorzystał to Hampel. Polacy wdali się w walkę między sobą, w wyniku której na następnym okrążeniu leszczynian został wywieziony daleeeko na zewnętrzną, tracąc nie tylko pierwszą, ale i drugą pozycję. Marzenia o dublecie prysły. Wciąż jednak mieliśmy Golloba na prowadzeniu. I kiedy do końca wyścigu pozostało już ostatnie okrążenie, Tomek popełnił dokładnie ten sam błąd, co dwa okrążenia wcześniej. Wszedł za wąsko, wyniósł się za szeroko. Tylko że teraz wykorzystującym sytuację był nie Hampel, a Holder. Na odzyskanie prowadzenia nie było szans, Polacy starli się ze sobą jeszcze tuż przed metą, ale tym razem stawką było tylko drugie miejsce. Koniec. Żaden z dwójki Polaków nie wygrał, ani w najbliższych latach nie wygra leszczyńskiej rundy Grand Prix. Po zabawie.

Osobną kwestią są wydarzenia, które miały miejsce po wyścigu. Jak najbardziej rozumiem gwałtowny przypływ emocji i adrenalinę, która doprowadziła do przepychanki pomiędzy zespołami naszych zawodników w parkingu. Ale tego, co stało się podczas dekoracji, nie da się określić innymi słowami, niż… zwyczajnie przykre. Jako osobie sympatyzującej z leszczyńskim miastem i tamtejszymi kibicami było mi naprawdę głupio, słuchając salwy gwizdów skierowanych w stronę Golloba. W porządku ? w finale pojechał skrajnie niemądrze. Dwukrotnie popełnił błąd, który kosztował go utratę pozycji. Błąd, który absolutnie nie powinien się wydarzyć. Ale to, że przy okazji pokrzyżował też plany Hampela, w tym momencie nie powinno mieć większego znaczenia. Jakby nie patrzeć, są to zawody indywidualne. Gollob dwukrotnie pojechał z nim bardzo ostro, na granicy faulu (chociaż tuż przed metą wynikało to bardziej z błędu Jarka), tak, jak pojechałby z każdym innym uczestnikiem turnieju. Czy ze względu na obecność rodaka przed sobą powinien odpuścić i zadowolić się swoją pozycją? Powtarzam ? to zawody indywidualne. Mamy początek sezonu i każdy skupia się na zdobywaniu jak największej liczby punktów, które później mogą okazać się bezcenne. Jestem przekonany, że gdyby sytuacja była odwrotna, Hampel pojechałby tak samo. Miałby do tego pełne prawo. Polacy Polakami, ale jako kibice musimy zrozumieć, że na torze, poza wyjątkowymi okolicznościami, Tomek i Jarek są dla siebie rywalami jak każdy inny. Do Golloba z pewnością można mieć pretensje za sposób rozegrania tego wyścigu, ale na pewno nie za to, że na jego drodze stanął akurat Hampel. Gwizdanie na swojego zawodnika, żywej ikony tego sportu, który przez wiele lat był jedynym liczącym się reprezentantem na arenie międzynarodowej, wydaje mi się znacznie bardziej uwłaczające, niż wywiezienie rodaka pod bandę w ferworze walki. Tyle w tym temacie.

Teraz, żeby padło słówko także o innych uczestnikach turnieju ? lista plusów i minusów, tym razem dość krótka:

NA PLUS:

- Chris Holder: po zawalonej (na skutek narodzin dziecka?) inauguracji na Antypodach, tym razem Australijczyk odkuł się z nawiązką. Po kiepskim pierwszym wyścigu w pozostałych szalał, dysponując sprzętem genialnie dopasowanym do warunków torowych. Prawdziwym pokazem siły w jego wykonaniu był wyścig półfinałowy, gdzie na dystansie najpierw uporał sie z Hancockiem, a później dogonił i wyprzedził ultraszybkiego Jonssona. Jeśli zaś chodzi o finał, nie da się ukryć, że Polacy nieco ułatwili mu zadanie. Tym niemniej ? gratulacje.

- Andreas Jonsson: sytuacja identyczna jak powyżej. Beznadziejnie GP Nowej Zelandii, kiepski pierwszy wyścig w Lesznie, a później pełna torpeda. O braku zwycięstwa w finale zadecydował może nie tyle przypadek, co detal. I bynajmniej nie było nim gorsze pole startowe. Po prostu w kluczowym momencie (kiedy Golob wywoził Hampela pod bandę) okazał się minimalnie wolniejszy od Holdera. Do połowy wyścigu szli łeb w łeb… na trzecim i czwartym miejscu.

NA MINUS:

- Emil Sayfutdinov: Rosjanin odjechał drugi turniej z rzędu poniżej oczekiwań. O ile w Auckland zdobycz punktowa nie odzwierciedlała do końca jego postawy na torze, o tyle Leszno okazało się bezlitośnie miarodajne. Żadnego zwycięstwa i zero przywiezione za plecami mizernych tego dnia Lindbaecka i Andersena mówi samo za siebie. A warto przypomnieć, że w dwóch poprzednich Grand Prix na tym torze konsekwentnie stawał na trzecim miejscu.

- Chris Harris: Emil stanowiłby w moim odczuciu największe rozczarowanie z całej stawki, gdyby nie cieniujący Brytyjczyk. Mimo niezłej końcówki zeszłego sezonu nie spodziewałem się fajerwerków, ale to, co obecnie prezentuje Harris podchodzi pod słownikową definicję ?katastrofy?. Rozumiem problemy sprzętowe, rozumiem nietrafione inwestycje, ale żeby zawodnik z takim potencjałem zajmował po dwóch rundach ostatnie miejsce w stawce? Za Bjarne Pedersem i Peterem Ljungiem? Jestem bardzo ciekaw dalszej części sezonu w wykonaniu Chrisa, ale dotychczasowe wyniki oraz utrata miejsca w składzie częstochowskiego Włókniarza nie rokują dobrze.

Na sam koniec warto wspomnieć, że chociaż wydarzenia wyścigu finałowego przyćmiły wszystkie inne, cały turniej należał do jednego z najlepszych widowisk ostatnich lat. Prawdopodobnie była to zasługa świetnego przygotowania toru, który zamiast tradycyjnego grandprixowego betonu poszedł nieco w stronę przyczepności. Oby tak dalej! Już Nowa Zelandia zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko, ale Wielkopolska bynajmniej jej nie strąciła. Niestety, tyczy się to również poczucia niedosytu. I chociaż dyspozycja Tomka i Jarka nakazuje z optymizmem patrzeć w przyszłość, nie sposób odnieść wrażenia, że w obu tegorocznych turniejach to któryś z naszych reprezentantów powinien stać na najwyższym stopniu podium.

Tymczasem żegnamy się z Lesznem. Te pięć lat na Smoczyku przyniosło nam sporo emocji, sporo kontrowersji, sporo Australijczyków na najwyższym stopniu podium i absolutne zero Polaków tamże. Najwyraźniej Leigh Adams odcisnął na tym torze piętno większe, niż się wszystkim wydawało. Klątwa leszczyńska została dopełniona, a już w sobotę Jarek Hampel będzie miał okazję zmierzyć się z kolejną ? tym razem należy odczarować praską Marketę, gdzie do finału awansował już sześciokrotnie, a nie wygrał jeszcze nigdy. Chyba, że ponownie szyki pokrzyżuje mu Gollob. I znów rozpęta się burza.

Marcin Kuźbicki

Podobne artykuły:

Podziel się na:

  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Blogplay
  • Blip
  • Blogger.com
  • co-robie
  • Dodaj do ulubionych
  • Drukuj
  • email
  • Flaker
  • Forumowisko
  • Gadu-Gadu Live
  • Google Buzz
  • Grono.net
  • MySpace
  • PDF
  • Pinger
  • Twitter
  • Wykop
  • Yahoo! Bookmarks
  • Yahoo! Buzz
  • Śledzik
  • RSS

Tagi:
Kategoria: Piórem po torze | Komentarze (0)

Zostaw odpowiedź

(Tutaj wpisz kod z powyższego obrazka)