Data: sobota, 21 Kwiecień 2012 autor: Redakcja

PPT

Drugi ?pełnoprawny? weekend sezonu upłynął pod znakiem dwóch istotnych wydarzeń. Pierwszym był mecz rewanżowy Polska ? Reszta Świata, tym razem rozegrany w Gorzowie. Drugim ? spotkanie Falubazu Zielona Góra z Tauronem Azoty Tarnów, dwóch poważnych kandydatów do tytułu mistrzowskiego. Oba mecze okazały się bardzo interesujące, choć każdy na swój sposób.

Polska ? Reszta Świata

Niesamowicie podbudowuje mnie myśl, że Polska jest w stanie wystawić reprezentację, która z powodzeniem konkuruje z zestawieniem najlepszych zawodników na świecie. Październikowe spotkanie w Toruniu dostarczyło sporo emocji, zakończyło się zwycięstwem biało-czerwonych, a ponieważ drugą część zawodów transmitowała na żywo telewizja publicza, stanowiło całkiem niezłą reklamę speedway?a. Tym razem TVP postanowiła pójść krok dalej i pokazać cały mecz, co stworzyło znakomitą okazję do zarażenia tym pięknym sportem ludzi z nieżużlowych ośrodków, jak Szczecin, Katowice, Białystok czy (oby tylko tymczasowo) Warszawa. Chociaż zawsze powtarzałem, że żużlem można zainteresować się tylko poprzez obejrzenie zawodów na żywo, taki event, pokazany na ?jedynce? w sobotnie popołudnie stanowił niewątpliwie krok w dobrą stronę. Czy jednak operacja zakończyła się sukcesem?

Na początek muszę ze wstydem przyznać, że przegapiłem pierwszą godzinę transmisji. Ubzdurałem sobie, że mecz zaczyna się o 16. Nietrudno wyobrazić sobie, jak wielkie było moje zdziwienie, gdy kilka minut przed czwartą włączyłem telewizor, spodziewając się studia albo bloku reklamowego, a w zamian zobaczyłem… restart trzeciego biegu.

- Co za absurd ? pomyślałem. ? Dlaczego zdążyli odjechać aż dwa wyścigi jeszcze przed planowaną prezentacją?

Rzut oka na gazetę z programem rozwiał wszelkie wątpliwości. Chociaż nie. W zasadzie tylko je namnożył.

- Co za absurd ? pomyślałem ponownie. ? Dlaczego zdążyli odjechać tylko dwa wyścigi przez całą godzinę?

Gdy kilka minut później Hampel wyrżnął w tor na drugim łuku, a komentator zaczął opowiadać o ?kolejnym upadku tego dnia?, zorientowałem się, co mniej więcej przegapiłem. Gdy kilka godzin później obejrzałem brakujący początek w internecie, odruchowo złapałem się za głowę. Mówiąc wprost, początek tego spotkania okazał się tragicznie wręcz niereprezentacyjny. Nie chodzi oczywiście o same upadki, które dla osoby niezainteresowanej tym sportem na co dzień stanowią jedną z głównych atrakcji. Chodzi o to, jak zagospodarowno czas w przedłużających się przerwach pomiędzy wyścigami. Kiedy ciągniki równały wyjątkowo ciężką tego dnia gorzowską nawierzchnię, widzowie byli raczeni wywiadami z zawodnikami (to akurat dobrze), ale przede wszystkim (i to już bardzo źle) gadającymi głowami w studiu.

Nie mam zamiaru w tym miejscu podważać kompetencji redaktora Kurzajewskiego, trenera Czernickiego i Iwony Kusiak. Zapewne starali się najlepiej, jak mogli. Pytanie tylko, czy przeciętny Kowalski, wybierając pierwszy raz w życiu transmisję żużlową, oczekiwał właśnie tego? Domyślam się, że nie. Zdecydowanie zabrakło materiałów dodatkowych. Istoty tego sportu. Zamiast opowiadać o niesamowitym pojedynku Gollob vs Crump z zeszłoroczonego Pucharu Świata, można było ten bieg zwyczajnie pokazać. Zamiast tylko wspominać o analogicznym spotkaniu w Toruniu ? puścić najciekawsze sytuacje. Zamiast co chwilę porównywać żużel do teatru ? nagrać prosty materiał instruktażowy o budowie motocykla. Hasła ?brak hamulców!? czy ?przyspieszenie jak w bolidzie F1!? w połączeniu ze stosowną prezentacją z pewnością skuteczniej zatrzymałyby ludzi przed telewizorami, niż to, co faktycznie zostało nam pokazane. Nie znam co prawda wyników oglądalności, ale żywię głęboką nadzieję, że przez pierwszą godzinę jak najmniej ludzi zdecydowało się na przełączenie kanału.

Bo jeśli tego nie zrobili ? później nie mieli czego żałować. Kiedy tor został doprowadzony do nieco lepszego stanu, a ciągniki ustąpiły miejsca zawodnikom walczącym bark w bark, mecz zdecydowanie mógł się podobać. Odbyło się wiele ciekawych wyścigów, a niesamowita pogoń polskiej husarii (od -10 punktów po piątym biegu do +11 po trzynastym) zrobiła kolosalne wrażenie. I nie, nie obchodzi mnie, czy zawodnicy Reszty Świata w pewnym momencie nieco odpuścili. Jeżeli tak, to ich problem. Najważniejsze, że ponownie okazaliśmy się zwycięscy, a licznie zgromadzona publiczność z pewnością opuściła stadion zadowolona.

W całym spotkaniu szczególnie ujęły mnie dwa momenty. W biegu dziesiątym Janusz Kołodziej, wcześniej mający na koncie upadek i jedynkę, popisał się kapitalnym atakiem na przeciwległej prostej, wchodząc w stylu Joe Screena pomiędzy prowadzącą parę gości. W biegu dwunastym równie ucieszyła mnie kolosalna przewaga, z którą bieg wygrał Bartosz Zmarzlik, zdecydowanie najmniej doświadczony w stawce. 17-letni gorzowianin pokonał m.in. samego Grega Hancocka. Warto też wspomnieć, że daleko za plecami naszego juniora heroiczną walkę stoczył Piotr Protasiewicz, ostatecznie również rozprawiając się z dwójką zawodników gości.

NA PLUS:

- Krzysztof Kasprzak: ależ on miał dzień. Od początku był genialnie dopasowany i jako jeden z niewielu zawodników nie miał praktycznie żadnych problemów z pokonywaniem kolejnych łuków bardzo trudnego toru. Co prawda ostatni bieg przegrał w stosunku 1 ? 5, co pozbawiło go szans na czysty komplet, ale ponieważ wynik był już rozstrzygnięty, można mu to bez problemu wybaczyć.

- Maciej Janowski: w pierwszym wyścigu został staranowany przez Bartka Zmarzlika na tyle nieprzyjemnie, że śmiało mogło mu się odechcieć żużla na jakiś czas. Na szczęście nie odechciało się i już w następnym biegu zaprezentował koncertową jazdę, łykając na trasie obu rywali. W dwóch kolejnych startach było podobnie dobrze i dopiero 0 w ostatnim, piekielnie mocno obsadzonym biegu pozbawiło go szans na dwucyfrówkę.

- Darcy Ward: zdecydowanie najjaśniejszy punkt ekipy Reszty Świata, co w zasadzie nie powinno dziwić, zważywszy na jego fenomenalną, trwającą już drugi sezon formę. Podobnie jak przed tygodniem, znów stoczył kapitalny pojedynek z Gollobem i zaprezentował najefektowniejszy żużel z całej stawki. Mały przytyk w stronę trenera Rickardssona ? gdyby puścił Darcy?ego w sześciu wyścigach, jego ekipa miałaby szansę wygrać…

NA MINUS:

- Tomasz Gollob: kilka lat temu krążyła obiegowa opinia, że Gollob całkowicie gubi się na ciężkich nawierzchniach (mówiąc kolokwialnie, wystarczyło mu ?napluć pod koło?). Chociaż ten zły okres minął już dawno, nietrudno odnieść wrażenie, że nasz najlepszy zawodnik mimo wszystko woli równe, dobrze przygotowane tory. W sobotę momentami był zaskakująco nieporadny, co dziwi zwłaszcza patrząc na miejsce rozegrania zawodów. Wynik 7+2 nie jest w żadnym razie uwłaczający, ale od kapitana reprezentacji wymaga się więcej.

- Emil Sayfutdinov: o ile mizerny wynik Grega Hancocka nieco usprawiedliwa upadek, to w przypadku Rosjanina nie istnieje żadna okoliczność łagodząca. Po pierwszym wygranym starcie w trzech kolejnych zaprezentował się bardzo przeciętnie. ?Nieprzewidywalny? to chyba najlepsze określenie Emila u progu obecnego sezonu.

- Jason Crump: tu już można mówić o małej tragedii. Trzykrotny mistrz świata swoje jedyne punkty zdobył na wykluczeniu Hampela i koledze z drużyny. Nie było na torze słabszego zawodnika, niż on. A kiedy porówna się jego występ na przykład do 17-letniego Bartka Zmarzlika, na myśl nie przychodzi nic innego, niż ?wstyd?.

Falubaz Zielona Góra ? Tauron Azoty Tarnów

Niedzielny szlagier (i jeden z dwóch meczów, które w ogóle się odbyły) zapowiadał się bardzo ciekawie. Gospodarze, po inauguracyjnych bęckach w Bydgoszczy pałali żądzą rewanżu, a ekipa Marka Cieślaka, po imponującym zwycięstwie nad Wrocławiem, planowała mieć na rozkładzie również aktualnych Mistrzów Polski. Mecz zdecydowanie dorównał oczekiwaniom i stanowił jedno z lepszych widowisk rozegranych na stadionie przy Wrocławskiej w ostatnich latach. Ogromne brawa należy przyznać organizatorom za przygotowanie toru. Nieustannie siąpiący deszcz nie wyrządził mu najmniejszej krzywdy, cały czas było bezpiecznie i ? co nie jest takie oczywiste w przypadku zielonogórskiego owalu ? do walki.

Od początku meczu utrzymywał się względny status quo. Zazwyczaj to reprezentanci gości dzięki znakomitym startom wygrywali wyścigi, ale już druga linia (reprezentowana przez Lamparta, Vaculika i juniorów) prezentowała się znacznie gorzej. Wyraźny sygnał do ataku nastąpił w biegu szóstym, gdy wspomniany Vaculik, ze świetnym tego dnia Madsenem przywieźli na 1 ? 5 parę Davidsson ? Strzelec. Gościom nie dane było jednak odskoczyć na więcej punktów, bowiem w ekipie gospodarzy po raz kolejny szalał Patryk Dudek. Jako jedyny pokonał Grega Hancocka, mijając go w biegu ósmym kapitalnym atakiem po zewnętrznej. Niestety, pełnego wsparcia nie udzielił mu żaden z potencjalnych liderów zielonogórskiej drużyny. O ile jazda Jonssona, pomimo nienajlepszej skuteczności, mogła się podobać, o tyle ponownie zawiódł Protasiewicz. Miejsce trzeciego lidera, które w Bydgoszczy zajmował cień Rune Holty, tym razem zostało zastąpione przez cień Jonasa Davidssona.

Warto zauważyć, że w drugiej połowie spotkania żadnej z drużyn nie udało się odjechać na więcej niz dwa punkty(!). Kluczowy okazał się wyścig czternasty. Ba, nie tyle wyścig, co jeden wiraż. Wiraż, w który prowadzący Vaculik wszedł odrobinę za szeroko. To wystarczyło, żeby stracił kontrolę nad motycyklem, zahaczył o bandę i upadł, pozbawiając swoją drużynę zwycięstwa. Na nieszczęście Słowaka, w sporcie często decydują takie właśnie detale. Chociaż ciężko sprowadzać wynik całego meczu do tego jednego momentu… w zasadzie tak należy zrobić. Potencjalne 2 ? 4 dawało gościom 4 punkty przewagi przed ostatnim biegiem i praktycznie pewną wygraną, ciężko bowiem zakładać, by w ostatnim biegu para Hancock ? Kołodziej przegrała podwójnie. Co prawda przy wyniku dokładnie odwrotnym wciąż miała szansę wygrać gościom mecz, ale tu do akcji wkroczył Jonsson, który po uporaniu się na dystansie z tarnowskim wychowankiem uratował jeden punkt dla ekipy z Grodu Bachusa. Bardzo, bardzo szczęśliwy punkt.

NA PLUS:

- Patryk Dudek: zielonogórzanin urasta do miana rewelacji sezonu. Progres, który zanotował od zeszłego roku, jest niebywały. W Bydgoszczy uchronił swój zespół od blamażu, a w niedzielę, cóż, pojechał jeszcze lepiej. 14 punktów i jedna, jedyna porażka z doskonałym tego dnia Kołodziejem mówi samo za siebie. Przede wszystkim imponuje mi jego odwaga i pewność na torze ? nie boi się atakować, jeździ dynamicznie i, co najważniejsze, piekielnie skutecznie. Z pięciu biegowych zwycięstw Falubazu jemu przypadają cztery. To chyba wystarczy za komentarz.

- Aleksandr Loktajew: wskoczył do składu w ostatniej chwili w miejsce awizowanego Jankowskiego i wyrobił 200% normy. Chociaż nie zaliczył żadnego biegowego zwycięstwa, sukcesywnie pokonywał drugą linię zespołu z Tarnowa (oraz Piotra Protasiewicza) i wraz z Patrykiem Dudkiem stanowił bardzo pozytywne zaskoczenie w ekipie Falubazu.

- Leon Madsen: Hancock i Kołodziej zrobili po prostu to, co do nich należało. Za to młody Duńczyk zaprezentował się powyżej oczekiwań. Po nieudanym poprzednim sezonie zdaje się odradzać pod okiem Marka Cieślaka (sprawdzone motywy z Wrocławia najwyraźniej robią swoje). Wykorzystał do maksimum to, co umie najlepiej ? czyli mega szybkie starty. Na jeden nieudany bieg można przymknąć oko.

NA MINUS:

- Piotr Protasiewicz: o ile kiepski wynik punktowy przeciwko ekipie Reszty Świata kamuflował ambicją, to w niedzielę zawiódł podobnie jak tydzień wcześniej. Wypadł wyjątkowo blado nawet przy swoim koledze z pary, nie mówiąc już o gościach. Teoria o świetnych nieparzystych sezonach Pepe (2005, 2009, 2011), po których następują gorsze parzyste, zdaje się mieć potwierdzenie.

- Jonas Davidsson: dyspozycja Szweda po poważnym wypadku w meczu sparingowym stała pod dużym znakiem zapytania. Teraz już wszystko wiadomo. Wiadomo, że póki co jest bardzo, bardzo słabo.

- Maciej Janowski: po znakomitym występie dzień wcześniej w Gorzowie, w meczu ligowym zaprezentował się fatalnie. Aktualny Mistrz Świata Juniorów swoje jedyne punkty zdobył na Adamie Strzelcu, co samo w sobie jest bardzo wymowne. Zadziwiająca była metamorfoza, która dokonała się w tym zawodniku na przestrzeni kilkunastu godzin (należy jednak wziąć poprawkę na sobotni upadek). Argumenty trenera Cieślaka o przemęczeniu zawodnika z powodu zbyt dużej ilości startów są zapewne słuszne, tym niemniej nie sądzę, żeby stanowiło to wielkie pocieszenie dla tarnowskich kibiców.

Miniony weekend z perspektywy kibica żużlowego był naprawdę ciekawy. Województwo lubuskie gościło dwie udane imprezy, które pomimo przeciwności losu (czytaj: opadów deszczu) odbyły się w całości. Chciałem użyć sformułowania ?bez przeszkód?, ale kiedy przypomnę sobie tę pierwszą godzinę transmisji z Gorzowa… no cóż, TVP ma zadanie do odrobienia na przyszłość. Oby tylko częściej gościła żużel w swoim publicznym paśmie.

Marcin Kuźbicki

Podobne artykuły:

Podziel się na:

  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Blogplay
  • Blip
  • Blogger.com
  • co-robie
  • Dodaj do ulubionych
  • Drukuj
  • email
  • Flaker
  • Forumowisko
  • Gadu-Gadu Live
  • Google Buzz
  • Grono.net
  • MySpace
  • PDF
  • Pinger
  • Twitter
  • Wykop
  • Yahoo! Bookmarks
  • Yahoo! Buzz
  • Śledzik
  • RSS

Tagi:
Kategoria: Piórem po torze | Komentarze (0)

Zostaw odpowiedź

(Tutaj wpisz kod z powyższego obrazka)