Data: sobota, 28 Luty 2009 autor: Redakcja
Zanim zacznie się sezon i nowe wyjazdy wrócę, tak jak obiecałam, do wyprawy na Ukrainę ze Startem Gniezno. Zaczęło się niewinnie i optymistycznie. Dzień wcześniej rozdanie świadectw i hurra! Wakacje! Trzeba je godnie żużlowo zacząć i nie tracić ani chwili. Już przez cały wcześniejszy tydzień cięłam wieczorami confetti ze starych kolorowych gazet. Skończyło się to pęcherzem na palcu od nożyczek, ale co tam? Czego się nie robi dla ukochanej drużyny?
W sobotę rano odebraliśmy z synem z Okęcia Linusa Ekloefa i mechanika Petera. Zaopiekowaliśmy się nimi czule i czekaliśmy na autokar z Gniezna. Przyjechali krajanie, znalazło się miejsce w autokarze i wyruszyliśmy przez Lublin do Rivnego. Na granicy w Dorohusku byliśmy o 16.00. Autokar został odprawiony przez celników po 2 godzinach. Odjechaliśmy na pobliski parking. Niestety, bus z motocyklami czekał. Celnicy piętrzyli wymagania formalne: że brak dowodów zakupu 11 motocykli, że brak ich numerów rejestracyjnych itp. Bzdury! Dwaj działacze wrócili z autokaru na ?drugą stronę? pomóc kierowcy w pertraktacjach. Sześć godzin ? do 22.00 trwała szarpanina i nerwówka. Telefony do GKSŻ-tu, prezesa Speedway Rivne i wszystkich świętych mogących pomóc w przepuszczeniu busa przez granicę. Na nic! Zapadła decyzja, że autokar jedzie do Rivnego do zamówionego hotelu, a bus cofa się do nadgranicznego miasteczka w Polsce, tam spędza noc i rankiem spróbuje przejechać przez inne przejście graniczne ? w Hrebennem. Tak też się stało.
Zajechaliśmy zmordowani upałem i dziurami na drogach około 3.00 do hotelu. O 10.00 na śniadaniu wszyscy mają dobre humory, bo Arek Rusiecki zadzwonił, że przepuścili busa po (o dziwo!) godzinie czekania. I to mi się wydało podejrzane? Ale jemy sobie bułki z masłem, a tu znowu telefon od Arka, że coś się stało z busem. Zawodnicy zebrali się pod ścianą i zatroskane miny świadczą, że coś jest niedobrze. I ten piorunujący telefon o 11.30. Zobaczyłam, jak Mirek Jabłoński osuwa się wzdłuż ściany na ziemię, kuca, zakrywa twarz. Rzucamy niedojedzone śniadanie. Arek Nowicki oznajmia, że bus z motorami spłonął. Wszyscy patrzą na siebie przerażeni. Płacz… Niedowierzanie, rozpacz.
Wsiadamy do autokaru, pędzimy z powrotem nad granicę, gdzie 30 km od przejścia w okolicy wsi Stoiwka spłonął bus. Po dwóch godzinach jazdy napotykamy wypadek wiśniowego busa z polskimi numerami rejestracyjnymi. Leży w rowie kołami do góry. Dwoje ludzi we krwi. Nasz lekarz sportowy zakłada kołnierze ortopedyczne i reanimuje Polaków. Uratował im życie, bo dwie przedpotopowe karetki ukraińskie przybyłe po 20 minutach nie mają żadnego godziwego wyposażenia. Jedziemy dalej pilotowani przez Tatianę i Oresta Kaczmarskich szarym moskwiczem. Cały czas byli z nami i pomagali w załatwianiu zakwaterowania i formalności. Prawdziwi gospodarze ? działacze klubu Speedway Rivne, kochający żużel. Dzięki nim nie musieliśmy czekać do poniedziałku na dokumenty wypadku ze straży pożarnej. Pilotowali nas najkrótszymi drogami. Miesiąc później, będąc na meczu w Rivnem, mieliśmy okazję im podziękować, gdy już ochłonęliśmy z tragedii. A ten widok, który zastaliśmy przy drodze? Nie zapomnę nigdy. Spalony wrak samochodu, kupa żelastwa i popiołu?W rowie czekał kierowca z synami i Arek Rusiecki z kolegami? Opowiadali, jak poczuli smród spalenizny, zatrzymali się, obejrzeli samochód dookoła, pojechali dalej i po pięciu minutach znowu się zatrzymali, bo swąd narastał. Otworzyli tył samochodu i buchnął na nich płomień. Rzucili się do szoferki zabierając kurtki, dokumenty i nowiutki kask Mirka trzymany na kolanach przez Patryka. Torby podręczne z jedzeniem i ubraniami zostały. Płomień ogarnął wnętrze tak szybko, że nie sposób było uratować czegokolwiek. Wezwana straż pożarna przyjechała późno i dogasiła pogorzelisko. Gdy zobaczyliśmy ten cmentarz, nie mogliśmy uwierzyć naszym oczom. Jedenaście błyszczących, perfekcyjnie wyszykowanych na mecz motocykli i osprzęt? Dorośli mężczyźni płakali, a co dopiero ja? W busie nie było żadnego paliwa, żadnego metanolu w bakach, żadnych środków łatwopalnych? Spekulacje co do oparów metanolu, tarcia maszyn o siebie w upale, są tylko domysłami.
Przyczyn pożaru nie poznamy nigdy. Oby nigdy nikomu nie przydarzyła się taka tragedia?
Podobne artykuły:
- Gdy na torze śnieg? ? nowy felieton autorstwa Jawki!
- Józek, nie daruję ci tej nocy!
- Wiosna nasza!
- Forsowanie bram
- Maneta do końca i sandał
Tagi: Blog Jawki
Kategoria: Blog Jawki | Komentarze (0)